niedziela, 4 maja 2014

Dryfowanie

Dryfujesz we śnie.
Zanurzasz się głębiej w swoją podświadomość. Oddychasz swobodnie, dajesz ciału odpocząć. Lecz twój umysł pracuje intensywnie, zmieniając dzienną gonitwę myśli w spójną opowieść. Jesteś jej bohaterem. Osobą w centrum, od której wszystko zależy i dla której wszystko istnieje. Nie odczuwasz bólu, zmęczenia, jesteś niezniszczalny. Jedynym ograniczeniem jest twój umysł.
Jesteś kreatorem.
Jesteś stworzycielem.
Możesz być kim chcesz.
Jesteś wszechmocny.
Przepełniony emocjami i pewnością, szalejesz bezkarnie. Spełniasz najbardziej perwersyjne marzenia. Krzywdzisz i uszczęśliwiasz. Przemierzasz najmroczniejsze tereny wyobraźni.
I nagle zaczynasz spadać.
Niczego nie możesz się złapać. Dookoła tylko ciemność. I pustka pod nogami.
Spadasz. Nieuchronnie.
Uczucie tak przerażające, że budzisz się. Oddychasz szybko i głęboko. Zaciskasz dłonie na twardym i pewnym przedmiocie. I uświadamiasz sobie, że jesteś na otwartym morzu. Żadnego stałego lądu w zasięgu wzroku. Jedynie gnijąca belka w twoich rękach, dzięki której utrzymujesz się na powierzchni. Zauważasz białe, tłuste robaki wijące się w butwiejącym drewnie. Obłażą też twoje dłonie, wywołując dreszcz w twoim ciele. Strącasz je z obrzydzeniem, belka wyślizguje ci się z rąk, zanurzasz się pod wodę. Jest przeraźliwie zimno i ciemno, woda wlewa ci się do gardła. Czujesz sól. Rozpaczliwie machasz nogami, wynurzasz się, walczysz o powietrze. Łapiesz porzucone drewno i zaprzyjaźniasz się z robaczkami. Uspokajasz się.
Rozglądasz się po bezmiarze wody. Dostrzegasz płetwy, oczy bez powiek, błyski łusek. Dookoła ciebie pływa mnóstwo ryb. Ocierają się o ciebie śliskimi bokami. Uderzają silnymi ogonami. Skubią twoją skórę zimnymi pyszczkami.
Ich istnienie nie jest pocieszające. Boisz się ich, brzydzisz się ich ciał, chcesz by dały ci spokój. Bo pomimo ich obecności, nadal czujesz się samotny. Niechciany. Zupełnie odmienny.
Płaczesz. Łzy wpadają do morza stworzonego przez smutek milionów takich jak ty. Przebudziłeś się i dostrzegłeś bezsens swoich marzeń. Twoja odwaga, pewność, kreatywność zniknęła razem z resztkami snu. Wieczny szum fal wlewa do twej duszy poczucie bezsilności. Mnogość ryb przytłacza cię. Ogarnia cię panika. Nie możesz złapać oddechu. Dławisz się łzami. Nie masz siły, by dalej utrzymać się na belce.
Spadasz.
Zanurzasz się w mroczną toń. W twoje płuca wlewa się czarna woda. Komórki twojego ciała krzyczą, gdy nie otrzymują tlenu. Spadasz na dno, Twoje serce przestaje bić. Dostrzegasz piękno podwodnego świata. Blask twoich oczu gaśnie. Ciało unosi się bezwładnie w wodzie. Ryby, świadkowie twojego upadku, spokojnie i majestatycznie podpływają do ciebie. Wiedzą, że im nie uciekniesz. Twoje soczyste, lekko rozmiękłe i powoli rozkładające się ciało jest bardzo kuszące. Skubią z radością twoje palce. Szarpią cierpliwie twoje ubrania. Przygryzają powieki.
A twoje ciało pochłania wodę. Gnije od środka. Puchnie. Sinieje. Rozmięka. Faluje razem z prądami morskimi. Kawałeczki ciebie trafiają do brzuszków wszechobecnych ryb. Twoje oczy zaszły mgłą, usta stały się niebieskie, włosy układają aureolę dookoła twojej głowy.
Wypływasz. Nagromadzone gazy zrobiły z ciebie balon. Fale bujają twoje ciało, aż w końcu wyrzucają cię na piaszczysty brzeg. Morze wzięło co chciało, wycisnęło z ciebie wartościowe soki. Truchło pozostawiło innym.
Twoje niewidzące oczy skierowane są ku niebu. Pokryte jest ono gęstą warstwą ciemnych chmur. Rozlega się grzmot, spadają pierwsze krople. Para z milionów rybich ciał pływających w morzu łez, skrapla się na twoje przeschnięte ciało. Toksyczny deszcz wypala w resztkach twojej skóry maleńkie otwory. Kwas z sykiem drąży w twoich spuchniętych zwłokach kanaliki. Wyżera z ciebie resztki człowieczeństwa. Już nikt ni rozpoznałby twoich rysów.
Nagle rozlega się trzask. To drzewa rosnące nieopodal głęboko odetchnęły, przyjmując z wdzięcznością toksyczny deszcz. A potem poruszyły się. Ich korzenie sięgają teraz po ciebie. Unoszą w górę kości owinięte w poszarpany worek zwany kiedyś ciałem. Płaty skóry, oderwane mięśnie, wypłukane żyły zwisają między potężnymi konarami. Drzewo zabiera cię pod ziemię. Przebija cię korzeniami, zagłębia się w twoje resztki. Rozkładasz się doszczętnie. Nie pozostaje po tobie nic. Jedynie niewidoczne minerały tkwią w glebie na dowód twojej obecności. Odżywiają drzewo, które rośnie prężnie w górę. Twój duch mości się w pniu i rozkoszuje ciszą. Jesteś tu bezpieczny, z dala od nędznych ryb i wody wypłukującej życie. Pielęgnujesz w sobie nienawiść do tamtego świata. Oraz radość ze znalezienia swojego miejsca. Czekasz wśród podobnych, na kolejnego rozbitka, nieszczęśliwego ducha spętanego gnijącym ciałem.
Pomożesz mu się uwolnić.
Oczekując budujesz swój świat.
Znów możesz śnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz