niedziela, 22 listopada 2015

Kolejny kolejno

Obserwacja. Zastanawiam się.
Uśmiech. Zwykle odwzajemniam.
Pochlebstwa. Kokieteryjnie chichoczę.
Podarunki. Jestem zachłanna.
Spojrzenia. Lubię kusić.
Słowa. Zaskakuję kontrowersją.
Zwierzenia. Umiem słuchać.
Smutki. Bywam przyjaciółką.
Wdzięczność. Silnie uzależniam.
Dotyk. Napinam mięśnie.
Prośba. Zgadzam się.

Alkohol. Przestaję myśleć.
Rozmowa. Udaję zainteresowanie.
Szczerość. Kłamię niekontrolowanie.
Zauroczenie. Niezręcznie mi.
Komplementy. Nie przyjmuję.
Dezorientacja. Chcę tańczyć.
Wirowanie. Jestem sobą.
Zachwyt. Szukam siły.
Pożądanie. Potrzebuję zdecydowania.
Namiętność. Poddaję się.
Orgazm. Znudzona odchodzę.

Zdumienie. Nie wyjaśniam.
Zagubienie. Jestem zmęczona.
Żądania. Tracę cierpliwość.
Słowa. Płacząc krzyczę.
Obietnice. Śmieję się.
Prośby. Odczuwam złość.
Uległość. Zaczynam gardzić.
Dotykanie. Mdli mnie.
Pocałunki. Wzdrygam się.
Rozpacz. Stanowczo odchodzę.
Wołania. Szybko znikam.

środa, 11 listopada 2015

Bestie

Bestia ma postać czarnego dzikiego kota.
Jest piękna, drapieżna, kusząca i niebezpieczna.
Zamknięta jest w klatce ze złotych prętów.
Jej sierść połyskuje granatem, długie pazury drapią ziemię, piękny pysk z hipnotyzującymi oczami szuka kolejnej ofiary.
Było ich mnóstwo.
Mdłych, łatwych, głupich.
Żadna się nie broniła.
Żadna jej nie smakowała.
Żadna nie wzbudziła w niej nic poza gniewem.
Szukała emocji.
Polowała na granicach godności.
Dopasowywała do siebie moralność.
Pożerała ciała, by bezlitośnie zabawiać się z duszami.
Ciągle niezaspokojona.
Ocknęła się w ludzkim truchle.
Zniszczonym, zbezczeszczonym, zepsutym.
Nie chciała tego.
Stworzyła klatkę i przywołała strażnika.
Zamknęła swoje instynkty.
Spętała swoją wolę.
Dla dobra innych.

Bestia ma postać wielkiego, szarego wilka.
Jego siła i niezależność robią ogromne wrażenie.
Inni podświadomie utrzymują dystans.
Zdobywca.
Samotnik.
Owładnięty potrzebą miłości.
Poraniony.
Zamknięty w sobie.
Za murem żalu i smutku.
Pewnie kroczy przez świat nie bojąc się niczego.
Nie poluje.
Zwierzyna sama do niego przychodzi.
Najlepsze z nich, zostaną przez niego pożarte.
I są mu za to wdzięczne.
Stworzył stado, które zawiodło.
Miłość odpłaciła się nienawiścią.
Upadł i powstał tylko dzięki sobie.
Dużo oczekuje, więcej wymaga.
Od świata, ludzi, siebie.
Pragnie do bólu.
Nie dopuści do serca.

Znalazł ją przypadkiem.
Ona chaotycznie nerwowa, on oazą spokoju.
Obydwoje zamknięci.
Czarny kot z szarym wilkiem.
Gdy ich oczy się spotkały, rozumieli.
Bestia spotkała Bestię.

Rzucili się sobie do karków.
Szarpali, kąsali, gryźli do krwi.
Kawałki futra unosiły się w powietrzu.
Walka pełna namiętności.
Agresja pożądania.
Gwałtowność emocji.
Ból miłości.
I niemożność zaufania.
Wir uczuć, decyzji, deklaracji.
Ułuda szczęścia.
Wyczerpani walką, upadli splątani.
Poczuli bezpieczeństwo.
Ciepło drugiej istoty, która rozumie.
Wygodna akceptacja.
Stagnacja.
Oswojenie.
I nadal brak zaufania dzikiego zwierzęcia.
Ona zwątpiła.
On uciekł.
Na zawsze.

Czarny kot powrócił do swojej złotej klatki.
Strażnik opatrzył jej rany.
Bólu nie zdołał ukoić.
Tęsknota odebrała jej chęć życia.
Dalsze polowania straciły sens.
Pokonana ofiara.

I tylko w czasie pełni słyszy odległe wycie wilka.  

Tęsknota

Za miejscem. Północ, południe, wschód, zachód. Góry, pola, doliny, morza, jeziora, rzeki. Lasy, pustkowia, bezbrzeża, zabudowania. Miasta i wsie. Wrocław, San Francisco, Paryż. Za tym miejscem w tym czasie z tymi ludźmi.
Za zwierzęciem. Kot, pies, szczur, koń, ptak. Żywy, martwy. Ciepłe futerko, gadzia skóra, śliskość łusek, gładkość piór. Spacer, karmienie, zabawa, opieka. Bezwarunkowa miłość. Za tym oddaniem i wsparciem w każdej chwili.
Za osobą. Mężczyzna, kobieta, dziecko. Ojciec, matka, rodzeństwo, rodzina. Ukochany, ukochana, przyjaciel, przyjaciółka. Dotyk, zapach, brzmienie głosu, uśmiech na twarzy. Chwile, w których płakałeś w ich ramionach. Momenty, w których czułeś się potrzebny, chciany, kochany, bezpieczny. Jakby cała reszta świata nie miała znaczenia. Poczucie, że czas z tą osobą nie jest czasem zmarnowanym. Ma sens. Znaczenie. Za tym ciepłem w sercu dającym siłę, by brnąć dalej w zimnie i ciemności.
Za czymś nieokreślonym. Poczucie, marzenie, wrażenie. Ulotność, nienamacalność, krucha delikatność. Siła, niezależność, pewność. Coś co wzbudza dreszcz wzdłuż pleców. Wyzwolenie, uwolnienie, lekkość bytu. Brak zmartwień i lęku. Niewinność, czystość, beztroska. Za tą wolnością na soczystej trawie, wśród rosy i słońca, bez negatywności.
Za czymś czego się nigdy nie miało. I nigdy się tego nie dostanie. Czego nie było i nie będzie. Za czuciem i odczuwaniem wszystkiego i niczego. Muzyka, której nikt nie zna. Morze, którego nikt nie widział. Głębina, która nie pochłania. Kosmos, w którym można wirować. Magia, która dodaje znaczenia. Przestrzeń, którą można poczuć bez ograniczeń. Brak ciała, jedynie czysty duch krążący po świecie. Czujący wszystko i wszystkich. Bezkres. Za tym pulsującym życiem niestłumionym materialnością.

Ta tęsknota spada na ciebie gwałtownie i pochłania cię bezlitośnie. Wgniata cię w ciemność i pozbawia siły, woli, chęci. Dusisz się łzami i jesteś z tym zupełnie sam. Nie ma nikogo, kto zrozumiałby to co czujesz. Ogrom bólu ściska ci klatkę piersiową. Nie możesz złapać oddechu, ale też wcale nie chcesz o niego walczyć. Pełzasz w poszukiwaniu nadziei. Czegoś co ci pomoże, rozświetli, ulży. Nic nie widzisz, czujesz tylko nieznośny ucisk. Tkwisz w betonowym pokoju, którego ściany zbliżają się do ciebie i odbierają całą przestrzeń. Bijesz w nie pięściami, zdzierasz skórę z kostek, ciepła krew spływa po szorstkiej powierzchni. Ból przywraca cię światu. Szarpiesz się gwałtowniej w swoim więzieniu. Rozbijasz głowę, łamiesz palce, sińce pokrywają całe twoje ciało. Wirujesz wśród obrazów, smaków, zapachów, wspomnień. Zaczynasz spadać, lecisz w powietrzu płynnie i gładko. Czujesz się lekki, do twoich zmęczonych płuc dociera powietrze, z twojego gardła stara się wydobyć niewinny śmiech. Upadek wstrząsa twoim pokaleczonym ciałem, ból powraca i otrzeźwia cię momentalnie. Otwierasz oczy. Blask księżyca w pełni otula świat przyjemną poświatą. Jesteś na środku olbrzymiego pola. Wszystko jest srebrne, tajemnicze, magiczne. Przestrzeń jest bezkresna, jesteś sam na pustkowiu. Ciszę przerywa jedynie twój chrapliwy oddech. Przestajesz myśleć, całym sobą chłoniesz ten bezkres. Nic nie ma znaczenia. Nic tu nie jest ludzkie. Wtulasz się w twardą ziemię i czujesz się stabilnie. Ta samotność jest dobra, tu możesz się odrodzić i znaleźć samego siebie. Odpocząć. Oczyścić się. Zrozumieć.