czwartek, 28 sierpnia 2014

Mój gniew

Twoje spojrzenie.
Twój oddech.
Twój zapach i smak.
Twój szept.
Ten błysk w oku, gdy na mnie patrzysz.
Ta namiętność, gdy dotykasz mojej skóry.
To pożądanie, gdy mówisz o moim ciele.
Pewnie wszystkie twoje kobiety to uwielbiają.
Twoja charyzma.
I bezczelność.
Wszystko to bardzo urokliwe. Czarujące.
Zatopić się można w mroku twych oczu. Utopić w czerni twoich włosów.
Jesteś jak morze w środku nocy, piękny, kuszący i bardzo niebezpieczny. Usuwasz ląd spod mych stóp, pozwalasz dryfować wśród miłych słów.
Czuję się jak jedna jedyna. Wyjątkowa. Tobie potrzebna, przez ciebie kochana.
Tracisz zainteresowanie.
Za każdym razem.
Nie wiem, co robię źle. Nie wiem, czemu ci nie wystarczam. Czego mi brakuje.
Znikasz. Milczysz.
Skuwasz się lodem, blokujesz dostęp.
Twój chłód.
Twoje znudzenie.
Twoja ignorancja.
Moja miłość.
Moje rozgoryczenie.
Mój gniew.
Znajduję cię w ramionach innej. Lód przeszywa moje serce. Chwytam twe włosy, kiedyś tak przyjemnie piękne, teraz rażą swym podłym blaskiem. Ich czerń, niczym smoła, zalewa mi ręce.
Wstrząsam się z obrzydzeniem. Twoje chude, blade ciało omdlewa mi na rękach, przelewa się przez moje ramiona. Pokrywasz mnie całą wyjaśnieniami, przeprosinami. Po raz kolejny.
Moje serce krwawi, słabnie z każdą chwilą. Moja dusza umiera, z każdym twoim trującym słowem.
Chcę ci wierzyć.
Chcę cię kochać.
Chcę żyć, choćby w złudzeniu, że jestem dla ciebie kimś ważnym.
Nie pozwalasz mi na to.
Szyderczy uśmiech towarzyszy twoim opowieściom o lepszych kobietach. Zadajesz ból, z nadzieją, że złamię się z głośnym trzaskiem.
Nie doceniasz mnie.
Przywiązuje ci nogi do krzesła. Ręce wygięte za oparcie, krępuję z sadystyczną siłą. Patrzysz na mnie żałośnie spod kurtyny czarnych kłaków. Twoja blada skóra, pokryta cuchnącym potem strachu, błyszczy niezdrowo. Chwytam nóż. Wbijam go we własną pierś.
Wycinam otwór o poszarpanych, nierównych brzegach. Na podłogę upada ochłap skóry, tłuszczu i mięsa. Wkładam drżącą dłoń w ranę. Z nieprzyjemnym trzaskiem łamię żebra i dorzucam je do mieszanki przy moich stopach. Zamiast lewej piersi, mam teraz czarną dziurę z pulsującym w środku sercem.
Patrzysz na mnie z przerażeniem. A ono bije tylko dla ciebie. Gwałtownie kręcisz głową. Z niedowierzaniem wytrzeszczasz oczy, gdy znowu wkładam rękę w ranę i z głośnym krzykiem, wyrywam sobie serce. Krew tryska z mojej piersi, pojedyncze krople spływają po twojej oniemiałej twarzy. Patrzysz na serce w mojej dłoni, które pulsuje miarowo. Nie wiesz, czego się spodziewać, strach ściska ci gardło, uniemożliwiając krzyk. Zbliżam się do ciebie chwiejnie, wyciągam w twoją stronę rękę z drgającym mięsem. Serce wyczuwając twoją bliskość zaczyna ruszać się gwałtownie, bije w szaleńczym tempie. Cieszy się, czując ciepło twojego ciała. Chce być blisko ciebie. Już na zawsze.
Chwytam cię wolną ręką za szczękę i zmuszam do otwarcia ust. Szarpiesz się, starając się wyrwać z mojego uścisku. Jednak moje ciało pozbawione jest wszelkiego rodzaju uczuć. Całą emocjonalną mieszankę trzymam w zakrwawionej dłoni i chcę ją podarować właśnie tobie. Patrzę na twoje wysiłki z zimną pogardą. Ślina spływająca z twoich otwartych ust nie wzrusza mnie. Twoje rzężenie nie robi na mnie wrażenia.
Wpycham ci moje serce w usta. Walczysz, nie chcesz zacisnąć zębów na drgającym mięsie. Wolną ręką zatykam ci nos i zmuszam do przełknięcia kęsa. Krew ścieka ci po podbródku. Powtarzam te wszystkie brutalne i nachalne czyny, dopóki całe serce nie zniknie w twoim wnętrzu. Obdarowuję cię moją miłością. Narzucam ci ją.
Twoim ciałem wstrząsają torsje. Wymiotujesz kawałkami mojego serca i cuchnącą żółcią. Smród otrzeźwia mój umysł. Dociera do mnie, że po raz kolejny mnie odrzuciłeś. Znów zakpiłeś z moich wysiłków i odsunąłeś moją żebraczą miłość na bok. Nie chcesz mnie, nigdy nie chciałeś, nigdy nie zechcesz.
Jeśli ja nie mogę cię mieć, to nikt cię nie będzie miał.
Znowu sięgam po nóż. Zaczynam nacięcie od czubka twojej głowy. Delikatnie i bez pośpiechu ciągnę nóż przez środek twojej twarzy, szyi, piersi. Nad kroczem tworzę rozwidlenie i nacinam obie nogi, do samych stóp. Genitalia wycinam jednym ruchem. Krew spływa na podłogę. Krzyk łaskocze moje uszy. Mdlejesz.
Ostrożnie ściągam z ciebie skórę, nie chcę niczego uszkodzić. Gdy kończę, podłoga uwalana jest krwią i kawałkami mięsa. Twoje cząstki mieszają się z moimi, tworząc obrzydliwą mozaikę. Twoje nagie mięśnie drgają spazmatycznie. Niczym nieosłonięte oczy błyskają białkami. Przez moje ramię przerzucona jest twoja skóra. Powłoka, osłona chroniąca przed światem, szata czyniąca cię znośnym widokiem. Zrzucam ją na łóżko.
Spoglądam na twoje bezbronne, nędzne ciało. Nieprzytomny, możliwe, że martwy, nie jesteś w stanie znów mnie upokorzyć i zranić. A mimo to odczuwam gniew.
Gorący, palący gniew.
Za to wszystko, co zrobiłeś.
Za to, co do ciebie czułam.
Że dałam się tak traktować.
Zatraciłam siebie, by stać się dla ciebie.
W pustej ranie po moim sercu pojawia się płomień. Rośnie powoli, kotłuje się w moim wnętrzu. Kłębi się, liże brzegi rany, wypełza na zewnątrz. Jasny, pomarańczowy ogień obejmuje całe moje ciało. Nie czuję bólu, jedynie palący gniew. Zatracam się w nim, smakuje go, kieruje go przeciwko tobie.
Czułym gestem przykładam dłoń do twojego policzka. Momentalnie zajmujesz się ogniem. Zapach palonego mięsa wypełnia cały pokój. Czarny dym unosi się pod sufitem. Spalone więzy przestają cię krępować, twoje ciało upada na podłogę, prosto w kałużę krzepnącej krwi. Dopalasz się powoli, pozostają jedynie szczątki i popiół.
Patrzę beznamiętnie na dogasające się resztki mojego ognia. Oglądam obrzydliwą mieszankę moich ochłapów i twoich resztek na podłodze. Odzyskałam spokój. Dokonałam zemsty. Jestem pusta. Nie mam po co i dla kogo żyć. Straciłam sens.
Siadam na łóżku. Dotykam twojej skóry i zaczynam ją gładzić. Narzucam ją sobie na plecy, niczym płaszcz. Wtulam się w twój zapach, chwytam twoje ciepło. Tak otulona kładę się i zwijam w kłębek.
Zasypiam płacząc.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Autorefleksja po przyjaźni

Urodziłam się z dojmującą świadomością śmierci.
Nie buntowałam się
Nie złościłam.
Zrozumiałam.
Dążyłam.
Z czasem zrozumiałam, że muszę cierpliwie czekać na swój moment.
Śmierć jest jedyną pewną w życiu.
Znieczuliło to we mnie chęć do przeżywania czegokolwiek.

Mam problem z głębszymi uczuciami.
Czuję się pusta.
Nie rozumiem miłości.
Jej sensu.
Ale wiem, jak to jest potrzebować miłości.

Doceniam rozum.
Twórcze działanie.
Wierzę, że to wiedza napędza ludzki świat.

Nie lubię ludzi.
Masy, tłumu nieobliczalnie działającego.
Głupiego.
Mądre jednostki szanuję i doceniam.
Nie biegną bezmyślnie za całą resztą.
Tworzą własne ideały.

Podziwiam naturę.
Jej potęgę i harmonię.
Uzasadnienie wszelkich działań.

Nie potrafię uzasadnić wielu moich działań.
Miewam wrażenie, że działam na autopilocie.
Siedzę w głębi ciała, a ono działa samo, instynktownie.
Według własnych potrzeb i pragnień.
Znalazło sposób, by zapomnieć o swojej marności i niedoskonałości.
Znalazło drogę do odrobiny szczęścia i namiastki miłości.
A Ty mi mówisz, że potępiasz mój styl bycia.
Przepełniona strachem odrzucasz moją przyjaźń.