wtorek, 17 marca 2015

Gniew kobiety cz.2

Zainspirowane obrazem Z. Beksińskiego

Bez nadziei. Zrozpaczona. Spadająca w bezdenną otchłań.
Psychiczna udręka zdominowała fizyczny ból, który stał się zupełnie nieistotny. Odpłynął gdzieś poza świadomość. Jedyne czego ona chciała to odzyskać dawny spokój, bezpieczną równowagę, którą kiedyś się znudziła i pogardziła. Chciała zapomnieć, żyć dalej bez tego nieszczęsnego epizodu. W jej rozszarpanym gardle wzbierał krzyk, w pogruchotanej piersi serce kończyło swój bieg, z ocalałego oka płynął strumień łez. Nie było już odwrotu. Czekała na nią jedynie pusta, sterylna czerń, kusząca spokojem i wytchnieniem. Wystarczyło odetchnąć po raz ostatni.
Poczuła szorstki język na poranionej dłoni. To samotny wilk zwabiony zapachem jej krwi, przyszedł skosztować ludzkiego mięsa. Potęga i majestat zwierzęcia robiły ogromne wrażenie. Pulsująca, naturalna energia kłębiła się pod szaro-srebrną, gęstą sierścią. Długi pysk, obdarzony zestawem kłów zanurzał się w jej boku i oddzierał resztki mięsa od jej kości. Żółte, przenikliwe oczy czujnie rozglądały się po terenie. Z przyjemnością przegryzał mięśnie, żyły, ścięgna, z lubością zlizywał krew z pyska. Czuła jego siłę.
Nie mogła odejść. Nie mogła tak tego wszystkiego zostawić. Jej dawny charakter, ocalała część jej dumy i honoru chciały się zemścić. Pojawił się gniew i rozgorzał w jej wnętrzu. Powoli pomarańczowy płomień ogarnął całe jej ciało. Wilk skulił się przestraszony i zaczął się wycofywać, warcząc głucho. Podniosła się, wyprostowała resztki swojej sylwetki i zdusiła w sobie ogień furii. Przypieczone gniewem narządy powypadały z jej szkieletu, resztki skóry zwęgliły się zupełnie, jedynie poszarpane płaty mięśni utrzymały się szkieletu. Najgorsza była czaszka, pozbawiona skóry, z ironicznym uśmiechem odkrytych zębów. I jedyne oko wytrzeszczone paranoicznie, rozglądające się w poszukiwaniu jakiegokolwiek wsparcia.
Była sama. Nie miała nikogo. Jeśli chciała coś osiągnąć, musiała zrobić to samodzielnie.
Wyciągnęła kościstą dłoń w stronę wilka. Przerażone zwierzę zaatakowało i zatopiło kły w kościach jej ręki. Przytrzymała go drugą ręka, zbliżyła czaszkę do głowy wilka i spojrzała swoim okiem w żółte ślepia. Zaczęła pochłaniać energię zwierzęcia, jego duszę, siłę, chęć przetrwania. Obraz wilka zaczął się rozmywać, powoli zmieniał się w ruchliwą mgłę, która zaczęła tworzyć kokon dookoła jej postaci. A ona odzyskiwała chęć życia. Żądza zemsty, gniew, rozpacz mieszały się z drapieżnymi instynktami, brutalnością, bezwzględnością i potęgą natury w czystej postaci. Gdy wchłonęła wilka do końca, przestała aż tak przerażać. Jej zdruzgotane ciało, spalone resztki skóry i włosów, widoczne kości zakryte były kłębiącą się mgłą, w której momentami zobaczyć można było pysk wilka.
Ruszyła przed siebie. Szukała innych źródeł energii. Wyssała kilka przypadkowych gryzoni, parę czarnych kotów, rudego lisa, a nawet potężnego niedźwiedzia. Mgła dookoła jej szczątków gęstniała i rozrastała się, co większe istoty materializowały się przy jej nogach i towarzyszyły jej w wędrówce. Gdy spotkała pierwszego człowieka, nie miała litości. Był to stary włóczęga, który na chwilę przysiadł pod drzewem i zachłannie pił coś z butelki. Był łysy i pomarszczony, ale obdarzony gęstą, białą brodą. W jego oczach można było zobaczyć mądrość doświadczenia i zmęczenie światem. Gdy dostrzegł jej twarz, uśmiechnął się delikatnie. Spodziewał się ukojenia śmierci, wyciągnął do niej tęsknie ręce. Skazał się tym na niespokojną tułaczkę w poszukiwaniu zemsty. Jego niebieska, brudna koszula posłużyła jej do zakrycia twarzy, nie chciała, by ktokolwiek spoglądał w jej ocalałe oko w poszukiwaniu duszy.
Miała cel. Szła w konkretnym kierunku. Szukała go. Wyczuwała w powietrzu jego zapach. Słyszała nieustannie jego głos. Widywała go majaczącego gdzieś w oddali. Nie potrzebowała snu, nie czuła głodu i pragnienia. Chciała jedynie zemsty. Tylko to mogło przynieść jej ukojenie.
W końcu go odnalazła. Była potęgą, szkieletem otoczonym kłębiącymi się postaciami zwierząt. Po jednej stronie miała swojego wilka, który truchtał radośnie, rozochocony nadchodzącym polowaniem. Po drugiej kłębił się na czworakach starzec, który po czasie spędzonym w zwierzęcej energii, upodobnił się do hybrydowej bestii. Błękitna koszula falowała dookoła jej głowy, tworząc karykaturę aureoli. Materiał delikatnie opinał się na jej twarzy, można było dostrzec zarys jej nosa czy kości policzkowych.
Oniemiał, gdy ją taką zobaczył. Czuł podświadomie, że to ona. Nie dowierzał, że nie wybrała śmierci. Przeraził się, gdy dotarło do niego, po co go odszukała. Błagał i prosił, zapewniał o swojej miłości, przepraszał i korzył się. Odwoływał się do jej serca, tego co ich łączyło, nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego ją porzucił. Chciał spojrzeć jej w oczy, zapomniał, że jego kruk uraczył się jednym z nich. Rozwścieczyło ją to jeszcze bardziej. Chciała szacunku, uznania, pokłonów, a on nawet w skrajnym przerażeniu niszczył jej godność. Rozżalona chwyciła go za ramiona i niczym marionetkę podniosła do góry. Wtedy zaatakowały ją jego tatuaże. Tak jak poprzednio kruk i tygrys próbowały ją oddzielić od ich pana. Dziobały i gryzły, szarpały i drapały. Tym razem nie uległa. Wchłonęła je tak, jak poprzednie zwierzęta, wessała wszystkie jego tatuaże. A potem zaczęła pochłaniać jego.
Zatrzymała się nagle. Dotarło do niej, że wcale nie chce go w swoim wnętrzu. Gdy chciała być dla niego, w nim, w jego sercu, on ją odtrącił, skrzywdził i zostawił. Dlaczego więc ona miałaby trzymać go ze swoją duszą, ze swoimi zwierzętami w mgle potężnej energii? On ledwo oddychał w  jej ramionach. Już nie imponował. Chwila jej uwagi, a jego ciało drastycznie wychudło, skóra wyschła i zbrązowiała, włosy wypadły. Wyglądał potwornie, nędznie, pohańbiony i cierpiący. Pod niebieską szmatą uśmiechnęła się zadowolona. Tego chciała, tego potrzebowała, by pozbierać się i odzyskać chociaż część dawnej siebie. Była dumna ze swojego dzieła. Zapragnęła pokazać wszystkim hańbę swojej miłości.
Do teraz przemierza świat w podmuchach wiatru, w kłębach kurzu, otoczona orszakiem swoich zwierząt, do których żywi coś na kształt szacunku i przywiązania. Na rękach niesie zwłoki swojego mężczyzny, którego miała być częścią, który miał ją uzupełnić, a teraz spoczywa bezbronnie w jej ramionach brzydki, oblepiony robakami, gnijący i łkający, jedną dłonią zasłania sobie twarz w geście rozpaczy, ale i obronnym, jakby obawiał się kolejnych ciosów. Jej twarz nadal zasłania błękitna szmata, falująca w podmuchach wiatru. Intryguje i fascynuje. Jej kolor wydaje się taki niewinny przy całym tym obrazie.

piątek, 13 marca 2015

Gniew kobiety cz. 1

Pojawił się nagle, zupełnie niespodziewanie.
Wyłonił się z tłumu, z masy bez wyrazu. Z wrodzonym wdziękiem, perfidną pewnością, łobuzerskim uśmiechem. O mało imponującej posturze, natomiast z odurzającą charyzmą, wewnętrznym blaskiem, zniewalającym zapachu. Z kuszącą tajemnicą, czającą się w głębi jego oczu.
Ona na nikogo nie czekała. Była szczęśliwa w swojej samotności, stabilna w sztucznym bezpieczeństwie, nie zamierzała wpadać w otchłanie emocji. Silna i dumna, niezachwianie trzymała się wypracowanych zachowań, gnębiła słabości ukryta za maskami, których do końca nie rozumiała. Nie była na niego przygotowana.
Schwytał ją spojrzeniem. Usidlił uśmiechem. Zamknął w uścisku ramion. Pocałunkiem odebrał chęć ucieczki. 
Fascynacja. Inspiracja. Ciekawość. Niezaspokojone pożądanie. Rozkosze rozmów. Drażniące niedopowiedzenia. Zaskakujące podobieństwa. Niegasnące uśmiechy. 
Zatraciła się. Chciała być tylko bliżej i bliżej. Tylko z nim i tylko dla niego. Znać go najlepiej. Niczym szalony naukowiec, badała jego złożony charakter. Rozkładała go na czynniki pierwsze, zachwycała się każdą cząstką. Był nieskończony, nieskazitelny, pełen piękna i przyjemnego szaleństwa. Czasami miała wrażenie, że nie jest jedną osobą, ale skupiskiem niezwykłych charakterów. Zaskakiwał, kusił, nęcił, koił jej obawy i strachy miękkimi słówkami. Zafascynowana brała wszystko co jej dawał.
Pokazał jej tatuaże. Piękne, kolorowe, wykonane z mistrzowską precyzją zwierzęta, poruszające się drapieżnie wraz z ruchem jego mięśni. Pióra, łuski, sierść – wszystko lśniące, zachwycające i dające złudzenie realności. Godzinami wpatrywała się w jego artystyczne ciało, bez oporu dawała się wciągać w iluzję. 
Stał się jej marzeniem. Oddechem, bez którego nie mogła żyć. Magią, której szukała w niezadowalającej rzeczywistości.
Przestała czuć się sobą. Pragnęła być nim. Chciała zespolić się z jego różnorodnymi cząstkami. Chciała żyć wśród jego tatuaży. 
Nie miała pojęcia, co on myślał o niej. Czy cokolwiek do niej czuł. Nie interesowało jej to. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby zrobić jej krzywdę. Że mógłby ją odtrącić. Stracić zainteresowanie. Porzucić. A jeśli był przy niej, niczego więcej nie było jej trzeba.
Przywiązała go do krzesła. Dłonie skrępowała długą liną, którą podwiesiła wysoko. Jego ręce luźno unosiły mu się nad głową. Był spokojny, zrównoważony, iskierki błyszczały zawadiacko w jego cudownych oczach, spodziewał się kolejnej zabawy, przyjemności, bliskości. Nie docenił jej fantazji ani determinacji. Ogromu jej miłości.
Zdziwił się na widok noża. Czyste, stalowe ostrze lśniło zimnym blaskiem. Skrzywił się, gdy wbiła mu ostry czubek narzędzia w nadgarstek. Zasyczał przeciągle, gdy pociągnęła rozcięcie po wewnętrznej stronie jego ręki. Krew zaczęła płynąć leniwie. Przy drugiej ręce krzyczał ze złości. Nóż przecinał jego tatuaże, rozdzielał nie tylko jego skórę, ale i ciała jego zwierząt. Połączyła rany rąk krwawą linią na wysokości obojczyka. Przy pociągnięciu noża w dół, pośrodku klatki piersiowej, prosto aż do pępka, nie odezwał się ani słowem. Patrzył jej w oczy z zawziętością i nienawiścią, na którą nie zasługiwała. Rozumiał jej działanie, a mimo to odrzucał jej uczucia, nie chciał ich, dawał do zrozumienia, że ona jest dla niego niewystarczająca. Usiadła mu na kolanach, oplotła jego tors nogami. Patrzyła na niego otumaniona miłością, nieświadoma odrzucenia. Przytuliła się do niego, wpasowała się w jego rany, przyłożyła swoje ręce do jego poranionych. Rozkoszowała się zapachem jego krwi i bliskością jego wnętrza. Zanurzała się głębiej i głębiej, ciało zaczęło wnikać w ciało, dusze zbliżały się do siebie coraz bardziej.
Zwierzęta na jego skórze poruszyły się. Samoistnie, bez jego udziału i nie były już tylko iluzją. Kruk wytatuowany na jego barku i szyi, oderwał głowę od jego ciała, wyrwał swoje skrzydła i zaatakował jej twarz. Dzióbiąc, dłubiąc, szarpiąc. Zaskoczona, nie miała jak się bronić, a za nic nie chciała odsunąć się od swojego ukochanego. Płaty skóry zwisały jej z policzków. Do kruka dołączył potężny tygrys i wgryzł jej się w ramię. Szarpnięciem łba oderwał ją od niego. Z nieprzyjemnym mlaśnięciem ona odkleiła się od jego wnętrza, od rany, która miała ich zespolić. Trzymała mocno rękami, ale zaatakowały ją jego węże, jaszczurki, a nawet słodkie koliberki, które tak uwielbiała. Pokonana spadła z jego kolan. Błagała o litość, przepraszała za swoją bezczelność i miłość. Tłumaczyła, że nie chciała zniszczyć jego niezależności, nie chciała go odebrać światu. Jedyne czego pragnęła to być jego częścią, choćby nic nieznaczącą. Być obecną w jego życiu, nawet jeśli ignorowałby ją nieustannie. Pomagać mu i pocieszać, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Zrezygnowała dla niego ze swojej siły, stabilizacji i szacunku do samej siebie. 
Myszy wyzwoliły mu ręce z więzów. Wstał z krzesła pełen pogardy i wstrętu. Kopnął ją od niechcenia, przewracając na plecy. Widziała, jak zadana przez nią rana się zasklepia, jak znów pojawiają się całe tatuaże, piękne i hipnotyzujące. A potem na jej twarz znów opadł kruk i wbił jej dziób prosto w oko, szarpał i wyłupił je. Zajadał się kawałkami jej twarzy, tak jak tygrys obżerał się resztą jej ciała. On patrzył bezlitośnie, niewzruszony jej udręką. W końcu znudzony, odwołał swoje pupile, które wchłonęły się w jego skórę. Poruszył zmysłowo ramionami, rozluźnił napięte mięśnie, odwrócił się od niej i odszedł. Jej truchło, poszarpane resztki, zbeszczeszczone ego, leżało niechciane na podłodze. Dookoła unosił się smród krwi, zwierząt i gnijącego trupa. Umierając, patrzyła jedynym ocalałym okiem, jak jej miłość odchodzi. Jak ją porzuca.

Cdn.