czwartek, 27 listopada 2014

Dramatyczne rozwody

Mdli mnie. Brzuch twardnieje wraz z mocniejszym napięciem mięśni. Przełyk zapchany jest cuchnącą mazią, która ciśnie się na zewnątrz. Krztuszę się. Nie mogę oddychać. Zginam się w pół. Pluję i charczę. Włosy opadają mi na twarz. Jedną ręką je odgarniam, drugą wkładam do ust i drażnię podniebienie. Brzuch zaciska się spazmatycznie.
Z moich ust w końcu bluzga czarna smoła. Rozpryskuje się o podłogę, ochlapuje moje bose stopy. Resztki czarnej substancji spływają mi po brodzie i leniwie skapują na białą suknie. Odchylam głowę i wzdycham z ulgą. Toksyczny, charakterystyczny smród smoły otacza mnie kleistym kokonem. Ale w końcu czuję ulgę. Odzyskałam spokój. Teraz mogę się mścić.
Patrzyłeś tak natarczywie, że musiałam zwrócić na ciebie uwagę. Piękne oczy, głęboka dusza. Radość, pewność, morze bólu. Szaleństwo berserka, mądrość i złożone piękno. Miłość do lasu, majestat i siła dorodnego jelenia. Otwarta księga, niewiele byłeś w stanie ukryć. W twoich oczach widać było wszystko. Ale nie próbowałeś uciec. Byłeś zaintrygowany. Chciałeś wiedzieć więcej. Pokazałam ci kawałek mojej duszy. Spojrzałeś, doceniłeś, obiecałeś wrócić. Deklarowałeś chęć poznania kolejnej mej części. Zniknąłeś niczym cień w południe. Nie szukałam cię.
A powinnam była. Zamiast dusić gniew w sobie, powinnam odnaleźć cię i od razu zapewnić sobie ulgę. Ale mam czas. Nietrudno cię odszukać, nietrudno cię zwieść. Nie spodziewasz się bólu. Uśmiechasz się rozbrajająco, nonszalancko wypijasz łyk piwa. Twoje silne ciało jest rozluźnione, a mimo to, wbicie ci noża w poranione serce nie jest łatwe. Szarpiesz się, krzyczysz zdziwiony, krew wypływa z ciebie leniwie. Kawałki twojego pokruszonego serca wysypują się z rany. Miałam je naprawić. Miałam być plastrem. Niefortunne określenie. Umierasz pokonany, zawiedziony ale niejako z ulgą. Wbijam ci nóż w gardło. Z trudem przecinam żyły, tętnice, ścięgna, tchawicę. Nie śpieszę się, cieszę się każdą twoją krzywdą. Mogłabym odrąbać ci głowę. Twój mózg mnie zafascynował, lecz miękki charakter i mdłe uczucia kompletnie go stłumiły. Jednak nacinam szyję tylko do tego stopnia, by wyjąć przez otwór twój język. Słowa wylewały się z ciebie strumieniami. Tumaniły, czarowały, kłamały. Twój język zwisa niczym niecodzienny krawat. Jak elegancko. Tnę go jeszcze na cienkie paski, by dopełnić wizji. Rozdrabniałeś się, gardziłeś politykami, a sam upodabniałeś się do nich. Zabrakło ci tylko odrobiny perfidii.
Odchodzę uwalona krwią ale szczęśliwa.
Czas na większą rozgrywkę. Bolesną, splątaną, kłopotliwą. Nigdy do końca nie zrozumiałam, czy cię kochałam. Ani po co z tobą byłam. Pokroiłeś mnie na kawałki, raniłeś okrutnie, a ja nawet tego nie zauważyłam. Instynktownie próbowałam uciekać, a potem naiwnie wracałam. Aż w końcu pogrążyłam siebie, by się uwolnić i odzyskać. Wyrządziłeś mi ogromną krzywdę. Zbierałam swoje kawałki długo, odzyskiwałam swoją wartość dwa razy dłużej. W końcu powstałam i wróciłam do życia. Przynajmniej starałam się. A ty znów się pojawiłeś. Znów zgnębiłeś, zbluzgałeś, skopałeś. Cios za ciosem, by udowodnić, że twoja miłość jest jedyną prawdziwą. Broniłam się, gryzłam i drapałam, jednak znów poruszyłeś struny w moim sercu. Nie pozwolę ci znowu na to.
Nie muszę cię otumaniać czy ogłuszać. Jak zwykle zataczasz się pijany, trawiasty dym otacza twoją głowę. Żałosny obraz rozpaczy.
Śmiejesz się, gdy odrąbuję ci dłonie i stopy. Wrzucam je do plastikowego kubła na śmieci. Kroję cię na kawałeczki. Zirytowana twoim naćpanym śmiechem odrąbuję ci głowę. Przyglądam się twojej twarzy, teraz spokojnej i niegroźnej, całuję cię w usta. Ostatni raz. Szkoda. Na szczęście. Głowa ląduje w kuble. Pracuję bez wytchnienia. Piłuję kości, kroję mięso, wbijam się w skórę. Pieczołowicie umieszczam twoje ciało w pojemniku, który zamykam i owijam folią. Gdy zaczniesz gnić, wytworzy się mały mikroklimat. Twój tłuszcz pokryje kości miękkim woskiem. Robaki znajdą drogę. Nikogo już nie skrzywdzisz, nikogo nie zmartwisz. Śmierdzieć zaczniesz dużo później.
Kolejny ciężar z serca. Czas na deser.
Jesteś moim przyjacielem i kocham cie, choć nie możesz w to uwierzyć. Jest to prosta miłość do drugiego człowieka, pełna szacunku i wdzięczności. Nie ma w niej namiętności i oddania. A ty mimo to ją odrzucasz. Komplementujesz, wspierasz, a potem wbijasz nóż. Nie akceptujesz mnie do końca. W jakiś sposób mną gardzisz. Nie podoba mi się to.Przez ciebie też potrafię dusić się gniewem. Potrafisz dobierać słowa. I to w bardzo dosadny sposób. Lubimy ze sobą rozmawiać, a jednak nie masz do mnie pełnego szacunku. A mimo to nie potrafię cie ukarać. Nie chcę cię zabijać. Dlatego pozwolę ci odejść. Ale przy następnej okazji, zapoluję na ciebie.
Oczyszczona wracam do domu. Zmywam z siebie brud, podpalam białą suknię uwaloną krwią i smołą. Czuję się zdrowa i czysta. Oddycham swobodnie. Biorę na ręce puchatego kotka, który z przyjemnością się we mnie wtula. Uwielbiam koty. Są piękne, z pozoru delikatne i bezbronne, z charakteru niepokonane i zdecydowane. Mój kociak jest młody, ufny, a jednocześnie silny i twardy. Chce mnie chronić, chce bym była bezpieczna. Gładzę jego lśniące futro. Jego blask przypomina mi mój palący gniew. Jednak tłumię go w sobie. Nie jest teraz potrzebny.
Kocie oczy wpatrują się we mnie w mroku.


Drugie morderstwo na podstawie historii Brookey Lee West.