poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Poszukiwania

Odurzona narkotykami myślę o nicości. Oparta o ścianę, przyglądam się swemu ciału. Słyszę rytmiczne uderzenia krwi w uszach.
Bum, bum.
Moje myśli krążą daleko, nieskrępowane przyziemnością. Biegają, latają, pływają w nieskończoności. Daleko od ciała, które pozostawione same sobie, osuwa się na zimną podłogę.
Bum, bum.
Gwałtowny powrót, głęboki wdech. Trafiłam na mentalną barierę. Zadałam odpowiednie pytanie. Zrozumiałam, co muszę zrobić.
Bum, bum.
Ociężale podnoszę się z podłogi. W gęstym półmroku, potykając się o przedmioty, dążę do celu. Drżącymi rękoma wyciągam obiekt mojej fascynacji. Coś drobnego, niepozornego, a niebywale ostrego. Skalpel idealnie pasuje mi do dłoni.
Bum, bum.
Podbudowana obecnością ostrza, uchylam okno. Krzywię się, widząc nikłe promienie słońca. Jednak nie mam wyboru. W świetle łatwiej znaleźć cokolwiek. Przegarniam śmieci, by móc wygodnie usiąść. Jestem niebywale spokojna. Doskonale wiem, co muszę zrobić.
Bum, bum.
Drżenie ciała znika. Biorę głęboki wdech. Krew, której rytm cały czas słyszę, przyspiesza. Jakby przeczuwała nadchodzącą wolność. Bum, bum.
Bum, bum.
Delikatnie, wręcz z czułością, wbijam skalpel w skórę. Bok łydki spływa ciepłą juchą. Zwiększam nacisk, by przebić się przez tłuszcz. Duszę w sobie śmiech, wywołany tą mętną, obłą galaretą. Krew płynie coraz mocniej, ale ja odnalazłam już przerwę między mięśniami i zaczynam ciągnąć skalpel w górę. Odkładam narzędzie i wkładam dłoń w ranę. Ból nie jest istotny. Jestem zdeterminowana, by znaleźć to, co jest mi tak potrzebne.
Bum, bum.
W dłoni czuję tylko ciepłe i lepkie mięśnie. Ich poruszenia sprawiają mi satysfakcje. Z drugą łydką idzie mi szybciej. I tu oprócz płynów i mięsa, nie znajduję nic.
Bum, bum.
Wbijam się w wewnętrzną stronę uda. Szybkim, niecierpliwym ruchem przeciągam skalpel po lekkim łuku. Nie czekam na rezultat, podobnie rozcinam drugą nogę. Krew wylewa się strumieniami, złakniona nieznanego świata. Odrzucam ostrze. Mój oddech przyspiesza, dłonie z niecierpliwością rozgarniają tkanki. Mięśnie, ścięgna, nerwy, kości. Gorzkie rozczarowanie wywołuje pierwsze łzy.
Bum, bum.
Zrozpaczona niepowodzeniem obmyślam dalszy plan. Nie poddam się. Odnajduję skalpel w kałuży krwi. Jest śliski od posoki ale moja determinacja zwalczy wszelkie przeciwności. Podnoszę rękę i rozcinam skórę szyi wzdłuż tchawicy. Jednocześnie pojmuję, że tu też nic nie znajdę. Nie zatrzymuję się więc i przeciągam skalpel, aż do zakończenia mostka. Z rozcięcia mruga do mnie biel kości. Zafascynowana chwytam za krawędzie rany i ciągnę w przeciwne strony. Nie dostrzegam nic zajmującego.
Bum, bum.
Moja wiara jest silna, jednak ciało słabnie. Krew jest już wszędzie. Wypływa powoli, majestatycznie z umierającego ciała. Nie mogę teraz zrezygnować. Rozcinam bok ramienia. Zmęczona i zniesmaczona brzydotą własnego ciała, niedbałym, wręcz nonszalanckim ruchem, powiększam ranę aż do nadgarstka. Krew tryska w ostatnim akcie heroizmu. Przyglądam się temu ze znużeniem. Znów nie znalazłam mojego skarbu.
Bum, bum.
Drugiej ręki nie jestem w stanie rozciąć. Ale może to i lepiej. Pozostanie choć iskierka nadziei, kiedy kolejne rozcięcie okaże się rozczarowaniem. Rozcinam brzuch. Wzdłuż i wszerz. Narządy wylewają się ze mnie z cichym mlaśnięciem. W ostatnim przebłysku zaczynam rozgarniać sprawną ręką uwolnione organy. Mieszanina tkanek utopionych we krwi, nie wywołuje u mnie żadnych reakcji. Płaczę bezsilnie z rozpaczy. W tej krwistej brei też jej nie ma. Zwieszam głowę, by zajrzeć do wnętrza brzucha. Dostrzegam ciemność, tak przejmującą i bezdenną.
Bum, bum.
Krew. Wszędzie jej pełno. Cały czas leniwie ze mnie wypływa. Pojedyncze łzy są jedynymi krystalicznymi tworami mego ciała. Bezsilność, rozpacz, strach. Ostatnie tchnienia rozszarpanej istoty. Resztki życia wypływające na brudną podłogę, by połączyć się ze śmierdzącymi odpadami.
Gdzie jest?
Dlaczego mnie opuściła?
Czy może nigdy jej nie było?
Co się stało z moją duszą?
Bum...

czwartek, 1 sierpnia 2013

Magia Artystów

Słowa. Gesty.
Uśmiechy. Spojrzenia.
Oczy. Ludzie.
Całą masa ludzi. Szara breja sunąca przed siebie w nieokreślonym celu. Słabość ciała i umysłu. Dwie rzeczy należące tylko do nich. Brak panowania nad własną istotą. Żałosne.
Jednostki. Pojedyncze egzemplarze.
Błysk oka. Iskierka duszy.
Gdy przechodzą wśród ludzi, słuchać gniewny pogłos wygłaszanych opinii. Ból. Rozpacz. Zagubienie. Chęć przynależenia do społeczności i jednoczesna niezgoda na narzucony schemat. Wieczna walka. Rozczarowanie pojawiające się ciągle i ciągle. Wobec ludzi, których starają się pokochać. Wobec siebie, gdy pojmują, że nie spełniają norm.
Gdzie ja jestem w tym wszystkim?
Zawieszona między światami, nie mogę znaleźć miejsca. Tkwię w kręgu ludzi, którzy znikają, by pojawić się w innym momencie mojego życia. Napełniają mnie otuchą, dzielą się smutkami i radościami. Przy nich zaczynam czuć. Pojawia się światło w bezdennej czerni mojej pustki. Ale nagle coś zaczyna się psuć.
Światło gaśnie, a ja zaczynam spadać.
Pojawia się zrozumienie, że nie jestem taka jak oni. Te indywidua, choć każde tak różne, inne, mają wspólną siłę. Łączy ich artyzm przejawiany w różnej formie, piękno zewnętrzne ale szczególnie to wewnętrzne. Przede wszystkim są magnetyczni. Ciekawi. Interesujący. Przyciągają do siebie szarzyznę, by dzielić się swoimi kolorami. Silnie przeżywają każdy moment, każde wydarzenie. Głęboko odczuwają ból istnienia. Ich inteligencja sprawia, że każdy kto przybywa w ich towarzystwie, czuje się mały i zagubiony. Charyzma, którą posiadają, sprawia, że gdyby tylko chcieli, mogliby rządzić światem.
Daleko mi do nich. Nie jestem godna.
Tkwię nieruchomo między światami. Szarym i kolorowym. Nie mogę iść naprzód, nie mogę się cofnąć. Gniję w bezruchu . Nie jestem zdolna dołączyć do żadnego świata.
Jestem wdzięczna za każdą odrobinę koloru, podarowanego mi z dobroci serca chaotycznej głowy Artysty.

Ofiarujecie mi Magię, dzięki której chcę żyć. Ja, niegodna.

Blond Jedi, Nino, Krystku, Demolu, Alku, Czarny - dziękuję za każdą chwilę.