czwartek, 13 lutego 2014

Życie.

Otworzyła oczy. Wreszcie zaczęła widzieć. Świadomie rejestrować otaczający świat. Pomyślała, że warto by było zrozumieć. Chciała iść.
Stała na środku wyraźnie wytyczonej, gładkiej ścieżki. Dookoła rozciągały się pola, przyjemnie zazielenione, z pasącymi się spokojnie sarnami. Ptaki majestatycznie sunęły po niebie. Wesołe wiewiórki z orzechami w maleńkich łapkach biegały wesoło po pojedynczych drzewach. Ich rude, puszyste kity były wyraźnie widoczne wśród soczystych, świeżych liści. Zające wynurzały się z norek i węszyły w powietrzu, marszcząc czarne noski.
Dziewczyna stała sama, naga i nieśmiało się uśmiechając wdychała świeże powietrze w młode płuca. Jej skóra była delikatna i miękka. Długie włosy spływały falami do końca jej pleców i przy każdym ruchu, łaskotały końcówkami gładkie pośladki. Spokój i harmonia odbijały się na jej twarzy. Ale w oczach można było dostrzec rosnące iskierki ciekawości. Zrobiła krok, potem kolejny. Nabrała śmiałości, zaczęła iść szybciej i z większą stanowczością. Na jej ramieniu nagle wylądował kruk. Zaskoczona krzyknęła, a po jej obojczyku spłynęła odrobina krwi. Zdziwiona spojrzała na towarzysza. Miał długie pióra w kolorze głębokiej czerni. Lśniły w słońcu granatem nocy. Kruk patrzył na nią małym błyszczącym okiem w kształcie paciorka. Było przerażające. Miało w sobie głębie pustej studni, a jednocześnie można było w nim dostrzec wszystkie życia świata. Dziewczyna chciała go z siebie strząsnąć, ale kruczy pazur nadal tkwił w jej ramieniu. Pojawił się ostry ból, kolejna kropla krwi. Potężny, szary dziób rozchylił się w parodii uśmiechu. Z głębi opierzonej piersi wydobyło się rozbawione krakanie. Dziewczyna podjęła marsz, zauważając, że pomimo dużych rozmiarów ptaka, nie odczuwa jego ciężaru. Przyspieszyła kroku z myślą, że miło mieć towarzystwo w podróży w nieznane. Nie zauważyła tylko, że w miejscu gdzie spłynęła krew, skóra zmarszczyła się delikatnie.
Rozpętała się burza.
Wicher łamał drzewa, ulewa rozrywała ziemię, pioruny rozświetlały niebo. Dziewczyna pozbawiona schronienia, szła dalej wąską ścieżką. Lodowaty deszcz siekł jej delikatną skórę z ogromną siłą. Wiatr szarpał jej ciałem, utrudniając marsz. Latające gałęzie pozostawiały na jej ciele drobne ranki. Wszystkie zwierzęta się pochowały, uciekły przed gwałtownością i przerażającym pięknem burzy. Tylko kruk wyglądał na zadowolonego. Jego pióra lśniły kroplami deszczu.
Dławiący strach rósł w piersiach dziewczyny. Zaczęła biec, wypatrywała końca tego szaleństwa. Jednak wkrótce, ścieżka zmieniła się w potok błota. Drżąca, zziębnięta dziewczyna ugrzęzła w mokrej ziemi. Pozbawiona sił i nadziei, zapłakała gorzko. Zdała sobie sprawę z własnego zagubienia i samotności. Spojrzała na swoje pokaleczone i brudne ciało, znienawidziła je ze wszystkich sił. Jej piękne włosy teraz były skołtunione oraz ciężkie od wody i błota. Pełna złości i rozgoryczenia, rozczarowana tym co miało być piękną przygodą, dziewczyna znalazła ostry kamień i spiłowała włosy. Potem położyła się w błocie i zasnęła. Kruk poderwał się do lotu i przysiadł na pobliskim drzewie. Zakrakał kpiąco. Z granatowej chmury oderwały się dwa cienie. Wylądowały obok kruka w identycznej kruczej postaci.
Burza przeszła. Przeminęła, zniknęła. Świat odetchnął świeżym, oczyszczonym powietrzem. Zwierzęta wysunęły mordki ze swoich schronień i zajęły się swoimi sprawami.
Blade, bezwładne ciało leżało zanurzone w błocie. Trzy kruki bacznie je obserwowały. W końcu dziewczyna poruszyła się. Z cichym jękiem i donośnym chlupnięciem wynurzyła się z ziemi. Chwiejnie stanęła na nogi i z przymrużeniem spojrzała na słońce. Wszystko ją bolało, a jednocześnie czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Odkryła w sobie spokój i harmonię. Burza połamała ją, by mogła zrosnąć się w zdrowszą i mocniejszą osobę. Dziewczyna dotknęła dłonią swojej głowy. Krótkie włosy zdawały się nie należeć do niej. Żałowała swojego wybuchu.
Kruki sfrunęły z drzewa i usiadły na jej ramionach. Boleśnie wbiły się pazurami w jej ciało, krew spłynęła pozostawiając zmarszczki. Dziewczyna stała się kobietą.
Lekko zdziwiona obecnością kolejnych towarzyszy, postanowiła podjąć marsz. Jednak każda burza ma swoje konsekwencje. Ulewa zmyła ścieżkę dziewczyny, pozostawiając kobiecie grząskie błoto. Zagubiona spojrzała na kruki, ale te trwały niewzruszone na swoich posterunkach. Kobieta postanowiła ruszyć przed siebie, w nadziei na odnalezienie ścieżki lub jakiś wskazówek.
Nie trwało długo i kobieta doszła do granicy. Przed nią rozlegała się olbrzymia, mroczna puszcza. Drzewa skrzypiały, powietrze przesycone było zapachem liści, gdzieś w głębi pluskała woda. Jednak mrok i nieznane przerażało kobietę. Wśród olbrzymich i starych drzew, czuła się mała i nieistotna. Obróciła się i spojrzała na krainę, którą znała, która przyniosła jej wiele radości. Wydała jej się taka nieciekawa, nieatrakcyjna. Zrozumiała, że to nie miejsce dla niej. Wzięła głęboki wdech i wkroczyła w mrok lasu. Z gałęzi na jej ramię sfrunął kolejny kruk.
Wyprostowana, z lekko rozchylonymi dla kruków rękoma, kobieta zagłębiała się w puszczę. Chciała dotrzeć do wody, by się napić i umyć. Jednak wśród drzew miała wrażenie, że nieustannie kręci się w kółko. Dźwięk był rozproszony, cały czas o coś się potykała. W końcu upadła. Rozbawione krakanie uniosło się w górę. A potem, bez ostrzeżenia, ostre dzioby wbiły się w jej plecy, pośladki, uda.
Bardziej z szoku, niż z bólu i strachu, kobieta poderwała się i zaczęła uciekać. Krzyczała, machała rękoma, biegła najszybciej jak mogła. Na próżno. Kruki sunęły za nią niczym cienie. Wyłaniały się z mroku i wydzierały kawałki mięsa z jej ciała. Krew spływała i szybko wsiąkała w ziemię. Zmęczona kobieta nie miała siły uciekać. Stanęła i rozłożyła ramiona. Sześć kruków rozsiadło się z przyjemnością. Kobieta odetchnęła, pogodzona z losem. Podjęła wędrówkę, od czasu do czasu z obawą zerkała na kruki. Znów zaczęła błądzić, aż w końcu krzyknęła bezradnie. Głos odbił się echem i trafił do wielu uszu. Pomiędzy drzewami zaczęły pojawiać się postacie. Były podobne do kobiety, ale zamiast ludzkich głów, miały zwierzęce. Jednak kobieta nie przestraszyła się. Czuła z nimi więź, postacie fascynowały ją, a do tego rozpaczliwie potrzebowała pomocy. A każda z postaci zachęcająco wyciągała do niej ręce. Kobieta ujęła dłoń pół-niedźwiedzia. Jego futro błyszczało urzekająco, pysk miał w sobie coś z łagodności, jednak postura zdradzała siłę. Kobieta czuła się przy nim bezpieczna. Do tego błysk pożądania w pięknych czarnych oczach sprawił, że mimo brudu i ran, poczuła się piękna i kochana. Podążyła za nim nie rozglądając się.
Szli długo. Dookoła robiło się coraz mroczniej. Ona tego nie dostrzegała. Widziała tylko , co piękne. Lśniącą rosę na liściach. Białe kwiaty wśród ciemności. Jaskrawe kolory owadów. Czuła się wspaniale. Kochała ten świat i pół-niedźwiedzia. Nie myślała o przyszłości, żyła każdą chwilą. Zatrzymali się przed wielką jaskinią. Z otworu śmierdziało stęchlizną i padliną. Pół-niedźwiedź kazał jej tam wejść.W imię miłości. Potem rzucił się jej do gardła. Próbowała się bronić. Odgryzł jej lewą pierś. Próbował wyrwać serce. Uciekła. Drwiące krakanie wyłoniło się z mroku i osiem kruków umościło się na jej rękach.
Przerażona i obolała kobieta krążyła po lesie. Od czasu do czasu słyszała jego warczenie, gdzieś w ciemnościach, wtedy uciekała jak najdalej. Taką zastraszoną, brudną i na granicy obłędu, znalazła kobietę pół-sarna. Jej wielkie, piękne oczy wyrażały smutek i współczucie. Zaprowadziła ją prosto do strumienia. Umyła, opatrzyła ranę, zapewniła schronienie. Jednak nie mogła sprawić, by pierś odrosła. Kobieta na zawsze pozostanie okaleczona.
Mimo to nie poddała się i postanowiła kontynuować podróż. Przed siebie, na kraniec świata. Podziękowała pół-sarnie i ruszyła w drogę ze swoimi krukami. Teraz większą uwagę poświęcała otoczeniu. Cieszyła się każdym dniem. Stawiała przed sobą nowe cele i spełniała je. Trzymała dystans wobec pół-zwierząt, jednak gdy któreś chciało się do niej przyłączyć, nie protestowała. Tak poznała pół-łosia, który postanowił podążyć za nią. Przeszli razem wiele kilometrów, przeżyli ze sobą wiele czasu. Zakochali się w sobie, znaleźli najjaśniejszą polanę w lesie i zamieszkali tam. Wiele lat żyli spokojnie i szczęśliwie. Jednak kobieta wewnątrz siebie nadal odczuwała potrzebę podróży. Stłumiła to uczucie dla rodziny, dla pół-łosia, który kochał ją i akceptował taką jaka była. Ona również go kochała, ale chęć dotarcia do krańca świata była silniejsza. Pewnego dnia, przygarbiona od nadmiaru kruków na ramionach, odeszła.
Szła, aż trafiła na koniec lasu. Zobaczyła przed sobą bezmiar piasku. I niczym nie przysłonięte, olśniewające, piekące słońce. Oczarowana ruszyła w jego stronę. Las został daleko za nią.
Wkrótce jej skóra, niegdyś jędrna i zdrowa, teraz pomarszczona i luźna, pokryła się plamami brązu. Kobieta traciła siły, wciąż przybywające kruki, obsiadały ją całą. Nie czuła ich wagi, a jednak ich obecność ją przytłaczała. Kruki pojawiały się znikąd, było ich coraz więcej. Niektóre z nich dziobały kobietę w nogi, inne wyrywały ciało z jej brzucha, jeden siedzący na głowie skubał powolnie jej twarz. W końcu kobieta upadła na kolana. Poczuła się stara i pokonana. Zrozumiała, że nie da rady się podnieść. Gorzkie łzy spływały po jej rozpalonej skórze.
Nagle wszystkie kruki poderwały się w powietrze. Na moment przysłoniły słońce, potem zaczęły się gwałtownie kłębić. Przypominało to wielki huragan, czarnych piór i piasku. Wszystko ustało.
Przed kobietą stała olbrzymia, majestatyczna postać. Nie miała twarzy, jedynie wielki, szary, kruczy dziób. Resztę okrywała długa do ziemi peleryna czarnych, lśniących piór i błyszczących, paciorkowatych oczu. Kobieta spojrzała w ich głębie i ujrzała swoje życie.
Spokój i łagodność dzieciństwa.
Gwałtowność dojrzewania.
Zagubienie i naiwność poszukiwania.
Stabilność dorosłości.
Nieuchronność starości.
Warto było.
Kłapnął dziób. Głowa kobiety spadła na rozgrzany piasek. Uśmiechała się.
Dotarła na kraniec swojego świata.