poniedziałek, 27 lipca 2015

Burza orgazmu

Gorąco. Upał. Żar. Duszno.
Powietrze wisi nieruchomo nie przynosząc ukojenia. Atmosfera napręża się w niezaspokojonym oczekiwaniu. Skórę zrasza lepki pot. Mokre ubrania ściśle przylegają do ciał.
W zmęczeniu i zniechęceniu zsuwają z siebie materiały. Odczuwają pewną ulgę, ale daleka jest ona od pełnego wytchnienia. Dotyk drugiego człowieka przynosi tylko dyskomfort, bolesną nieprzyjemność, kolejne ciepło, które trzeba zwalczyć. Warczą na siebie, niczym rozdrażnione bestie. Gęsta krew wolno płynie przez bladoniebieskie żyły, wyraźnie widoczne pod skórą.
Pierwsza kropla deszczu jest równie zaskakująca, co wyczekiwana. Uderza bezgłośnie w rozgrzane ciało. Jej zimno przeszywa niczym prąd. Orzeźwia i pobudza. Z ust wymyka się westchnienie ulgi. Kolejne krople zmywają zmęczenie i zniechęcenie, ujawniają dziecięcą radość bycia. Szczęśliwi wyciągają ręce do nieba, jakby miało to skrócić drogę wodzie. Deszcz spływa po ich rozgrzanych ciałach, wpija się w wyschniętą ziemię, przynosi życie roślinom. Cały świat bierze głęboki oddech.
Gwałtowny wiatr zrywa się wraz z pierwszym ukąszeniem. Mężczyzna wgryza się kobiecie w kark. Drzewa trzeszczą zaniepokojone.
Krew spływa jej na plecy.
Suche liście wirują w powietrzu.
On odchyla głowę z jękiem rozkoszy.
Ciemne, ciężkie chmury przysłaniają wszelkie światło.
Ona wpija się w jego usta. Całują się tak rozpaczliwie, jakby świat miał się skończyć.
Deszcz nie przynosi już ulgi. Teraz wzmocniony wiatrem siecze boleśnie wszystko, co napotka na swej drodze. Czuć cudowny zapach mokrej, lecz jeszcze ciepłej ziemi.
Chmury kłębią się.
On znów rzuca się do jej szyi, lecz tym razem odrywa kawałek mięsa. Krew tryska, przeżute mięso trafia do żołądka, kobiece westchnienie niknie w huku pierwszego grzmotu. Ona upada w błoto, czerwień miesza się z ciemnym błotem. On dopada do niej, niczym zwierze. Szarpie, gryzie, rozrywa.
Błyskawice rozdzielają niebo na kawałki.
Ona nie walczy, nie opiera się, pragnie więcej i więcej. Ból, przyjemność, makabra, piękno, śmierć, życie. Krzyki namiętności tworzą z dźwiękami burzy przejmującą symfonię.
Drzewa się łamią. Wiatr wiruje. Deszcz chłoszcze. Grzmoty ogłuszają. Błyskawice wściekle uderzają w ziemię.
Kobiece ciało zostało obdarte ze skóry, pojedyncze ochłapy podrywają się wraz z podmuchami wiatru. Obnażone mięso chłonie lodowaty deszcz, który poraża nerwy i przyprawia ją o przejmujące doznania. Żyje i czuje to każdą swoją komórką. Krzyczy prosto w niebo, jakby rzucała mu wyzwanie. Kto jest silniejszy, kto gwałtowniejszy, kto bardziej szalony.
Chmury zderzają się, kłębią, trzeszczą.
Mężczyzna jest u kresu sił. Jego namiętność powoli gaśnie, żądza destrukcji została zaspokojona. Dłonie i usta umazane ma krwią. Twarz i tors zrosiły mu tylko jej kropelki, które wraz z deszczem pozostawiły na jego ciele artystyczne bohomazy. Wojownik po zwycięskiej walce. Bohater po heroicznym czynie. Bóstwo nasycone śmiercią.
Burza powoli cichnie.
Nachyla się do niej ostatni raz. Całuje ją w pogryzione wargi. Wysysa z niej ostatnie tchnienie. Przez chmury przebijają się promienie słońca.
Mężczyzna podnosi się z wysiłkiem i spogląda na resztki swojej partnerki.
Wiatr zniknął zupełnie.
Zastanawia się nad przywłaszczeniem sobie któregoś z organów.
Pojedyncze, słabe krople deszczu tworzą kręgi na kałużach.
By mieć ją zawsze przy sobie.
Nieśmiało podśpiewywać zaczynają ptaki.
By pamiętać.
Na niebie pojawia się kolorowy łuk tęczy.
Mężczyzna wzrusza ramiona i odchodzi z pustymi rękoma.
Jej już nie ma.