środa, 11 listopada 2015

Tęsknota

Za miejscem. Północ, południe, wschód, zachód. Góry, pola, doliny, morza, jeziora, rzeki. Lasy, pustkowia, bezbrzeża, zabudowania. Miasta i wsie. Wrocław, San Francisco, Paryż. Za tym miejscem w tym czasie z tymi ludźmi.
Za zwierzęciem. Kot, pies, szczur, koń, ptak. Żywy, martwy. Ciepłe futerko, gadzia skóra, śliskość łusek, gładkość piór. Spacer, karmienie, zabawa, opieka. Bezwarunkowa miłość. Za tym oddaniem i wsparciem w każdej chwili.
Za osobą. Mężczyzna, kobieta, dziecko. Ojciec, matka, rodzeństwo, rodzina. Ukochany, ukochana, przyjaciel, przyjaciółka. Dotyk, zapach, brzmienie głosu, uśmiech na twarzy. Chwile, w których płakałeś w ich ramionach. Momenty, w których czułeś się potrzebny, chciany, kochany, bezpieczny. Jakby cała reszta świata nie miała znaczenia. Poczucie, że czas z tą osobą nie jest czasem zmarnowanym. Ma sens. Znaczenie. Za tym ciepłem w sercu dającym siłę, by brnąć dalej w zimnie i ciemności.
Za czymś nieokreślonym. Poczucie, marzenie, wrażenie. Ulotność, nienamacalność, krucha delikatność. Siła, niezależność, pewność. Coś co wzbudza dreszcz wzdłuż pleców. Wyzwolenie, uwolnienie, lekkość bytu. Brak zmartwień i lęku. Niewinność, czystość, beztroska. Za tą wolnością na soczystej trawie, wśród rosy i słońca, bez negatywności.
Za czymś czego się nigdy nie miało. I nigdy się tego nie dostanie. Czego nie było i nie będzie. Za czuciem i odczuwaniem wszystkiego i niczego. Muzyka, której nikt nie zna. Morze, którego nikt nie widział. Głębina, która nie pochłania. Kosmos, w którym można wirować. Magia, która dodaje znaczenia. Przestrzeń, którą można poczuć bez ograniczeń. Brak ciała, jedynie czysty duch krążący po świecie. Czujący wszystko i wszystkich. Bezkres. Za tym pulsującym życiem niestłumionym materialnością.

Ta tęsknota spada na ciebie gwałtownie i pochłania cię bezlitośnie. Wgniata cię w ciemność i pozbawia siły, woli, chęci. Dusisz się łzami i jesteś z tym zupełnie sam. Nie ma nikogo, kto zrozumiałby to co czujesz. Ogrom bólu ściska ci klatkę piersiową. Nie możesz złapać oddechu, ale też wcale nie chcesz o niego walczyć. Pełzasz w poszukiwaniu nadziei. Czegoś co ci pomoże, rozświetli, ulży. Nic nie widzisz, czujesz tylko nieznośny ucisk. Tkwisz w betonowym pokoju, którego ściany zbliżają się do ciebie i odbierają całą przestrzeń. Bijesz w nie pięściami, zdzierasz skórę z kostek, ciepła krew spływa po szorstkiej powierzchni. Ból przywraca cię światu. Szarpiesz się gwałtowniej w swoim więzieniu. Rozbijasz głowę, łamiesz palce, sińce pokrywają całe twoje ciało. Wirujesz wśród obrazów, smaków, zapachów, wspomnień. Zaczynasz spadać, lecisz w powietrzu płynnie i gładko. Czujesz się lekki, do twoich zmęczonych płuc dociera powietrze, z twojego gardła stara się wydobyć niewinny śmiech. Upadek wstrząsa twoim pokaleczonym ciałem, ból powraca i otrzeźwia cię momentalnie. Otwierasz oczy. Blask księżyca w pełni otula świat przyjemną poświatą. Jesteś na środku olbrzymiego pola. Wszystko jest srebrne, tajemnicze, magiczne. Przestrzeń jest bezkresna, jesteś sam na pustkowiu. Ciszę przerywa jedynie twój chrapliwy oddech. Przestajesz myśleć, całym sobą chłoniesz ten bezkres. Nic nie ma znaczenia. Nic tu nie jest ludzkie. Wtulasz się w twardą ziemię i czujesz się stabilnie. Ta samotność jest dobra, tu możesz się odrodzić i znaleźć samego siebie. Odpocząć. Oczyścić się. Zrozumieć.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz