poniedziałek, 8 grudnia 2014

Trzy walkirie

Z dedykacją dla Niny, Skowronka i Pyrki.

Puchnę. Moja skóra sinieje. Żyłki pękają. Skóra trzeszczy. Puchnę. Nadymam się. 
Słońce wisi wysoko na niebie. Jednak nie jest gorąco ani jasno. Światło jest stłumione cienką warstwą chmur. Wszystko wydaje się szare i nijakie. Dookoła mnie rozlega się ponure pustkowie, spękana ziemia błaga o odrobinę wody. Nie ma nic, oprócz robactwa. Małych, czarnych, latających stworzeń, które kąsają i irytująco brzęczą. Nie odpuszczają, krążą wokół doprowadzając do szaleństwa. Nie można się ich pozbyć.
Ledwo stoję. Jestem obrzydliwie gruba, tworzę jednolitą górę ciała. Pod sinoniebieską masą, kiedyś będącą brzuchem, coś się porusza. Ciało w tym miejscu nadyma się bardziej, momentami skóra miejscami naciąga się mocnej, jakby coś kopało ją od środka. Pulsuje, faluje, drga. Przewracam się na plecy. Nie jestem w stanie utrzymać swojego olbrzymiego cielska w pionie. Stworzenie w brzuchu podrywa się gwałtownie. Skóra rozciąga się, pojawiają się pęknięcia. Gorąca krew spływa mi po bokach. Do rany zlatują się robaki. Wsysają się, pchają do środka, rozrywają po kawałeczku. Jakby chciały pomóc uwolnić się temu stworzeniu ze środka, które szarpie się desperacko. Mocne szarpnięcie, mój krzyk i szponiasta ręka wyłaniająca się z mojego wnętrza. Jest koścista, granatowa, pokryta śluzem. Robaczki podrywają się spłoszone. Pojawia się druga ręka, coś większego chce się wydostać. Pękam wzdłuż, rozpadam się, a do moich tłustych resztek zlatują z powrotem robaki. Na moim miejscu stoi niski, przeraźliwie chudy stwór, pokracznie skrzywiony. Zgarbiony, granatowy, pokryty guzkami wzbudza dreszcze obrzydzenia. Jego długie ręce zwisają smętnie po bokach, olbrzymie dłonie szurają po ziemi. Wielka głowa osadzona na chudej szyi opatrzona jest wielkimi nietoperzowymi uszami, porośniętymi rzadką sierścią. Olbrzymie wyłupiaste oczy rozglądają się czujnie, z otwartych ust wystają świńskie zęby i wylewa się ślina. Nagle gdzieś z zapadniętej piersi wydobywa się rechot, opętańczy, podły chichot. Robactwo wiruje dookoła. 
Niebo pęka trzy razy. Chmury rozstępują się, błękit nieba nieśmiało się przedziera. W miejscu zetknięcia się horyzontu z pęknięciami pojawiają się postacie. Każda z innego świata, każda inna, na ratunek jednej osobie. Trzy damy, wojowniczki, walkirie. Kierują się w stronę potwora, emanując blaskiem i siłą. Każda z nich wnosi odrobinę życia do mojej krainy.
Z prawej strony nadchodzi wysoka, umięśniona kobieta w czerni. Porusza się pewnie, wznieca kurz uderzeniami ciężkich, wysokich glanów. Jej czarne, wąskie spodnie spięte są ciężkim paskiem z ćwiekami. U boku kołysze się zwinięty srebrny łańcuch. Na pokaźnym biuście opina się czarny top odsłaniający płaski, umięśniony brzuch. Ramiona okrywa długi, skórzany płaszcz bez rękawów. Jego poły unoszą się za kobietą niczym krucze skrzydła. Na jej lewym ramieniu widnieje tatuaż wielkiego wilka szczerzącego kły. Jej twarz jest piękna w surowy, pierwotny sposób. W jej rysach można dostrzec wojowniczy zapał, niepowstrzymany gniew i gorącą namiętność. Jej usta w każdej chwili są gotowe są rzucić sarkastyczną uwagę. Gęste, czarne jak noc włosy ułożone są w krótkiego irokeza, pojedyncze pasmo opada zawadiacko na jej czoło. Prawe ucho przyozdabia wilczy kieł. Jednak do wizerunku groźnej, agresywnej metalówy zupełnie nie pasują łagodne niebieskie oczy, które lśnią iskierkami rozbawienia. 
Po lewej stronie sunie zima. Piękna i chłodna, niedostępna i wyniosła. Królowa śniegu o srebrzystych włosach opadających na blade, odsłonięte ramiona. Biały, błyszczący drobinkami lodu gorset ciasno opina jej talię, biodra otacza prosta suknia do ziemi z długim trenem. Kobieta nie porusza się normalnie, wygląda jakby sunęła w powietrzu, jej suknia skrzypi delikatnie niczym deptany śnieg. Na dłonie naciągnięte ma długie za łokcie, koronkowe rękawiczki. W jednej ręce trzyma sztylet osadzony w kryształowej rączce. Ramiona, szyję, dekolt ma odsłonięte, by zachwycały swoją delikatnością. Jej twarz wyraża chłód, ale i wielką siłę. Kobieta jest pełna rezerwy, wycofana, pozornie krucha, ale w jej bladoniebieskich oczach widać nieugiętą stal. Jej brwi i rzęsy są białe, prawie przeźroczyste. Tylko nieliczni wiedzą, że pokrywają je niepowtarzalne, maleńkie śnieżynki.
Pośrodku żwawym krokiem porusza się trzecia kobieta. Rude włosy upięte ma w misterny kok, pojedyncze niesforne pasma łaskoczą ją po twarzy. Jej duże niebieskie oczy, okolone wachlarzem czarnych rzęs, bystro lustrują otoczenie. Jej duży biust uwięziony jest w brązowym, skórzanym gorsecie i faluje kusząco, jakby w każdej chwili mógł się uwolnić. Na jej szyi spoczywa wielki krwistoczerwony klejnot, będący zaklętym sercem jej ukochanego. By iść szybciej, kobieta obie ręce zanurzyła w obszerne fałdy swojej wiktoriańskiej spódnicy, którą z trudem uniosła odsłaniając pantofelki. Jako jedyna wydawała się poddenerwowana i czymś przejęta. 
Docierają do obrzydliwego potwora jednocześnie. Ten charczy na nie, wymachuje niezgrabnym cielskiem, wykrzykuje niezrozumiałe rzeczy i pluje dookoła siebie śmierdzącą śliną. Ruda krzywi się nieznacznie, Czarna unosi kącik ust w kpiącym uśmieszku, Biała kręci głową rozczarowana. Spoglądają na siebie i nagle rozpoczyna się akcja. Srebrny łańcuch podrywa się w powietrze, gdzie formuje się w lasso i opada na stwora. Sprawne i silne ręce Czarnej umiejętnie oplatają łańcuchem wierzgającego stwora. Kobieta szybko zachodzi potwora od tyłu i mocniej zaciska swoją broń na jego szyi. Ten zaczyna się dusić, ślina spływa mu niepowstrzymanie z gęby, Czarna pozostaje niewzruszona. Ruda w tym czasie podwija swoją obszerną spódnicę, eksponując długie zgrabne nogi w ciemnych pończochach zakończonymi falbaniastymi podwiązkami. To właśnie tam przymocowane ma maleńkie fiolki z różnymi rodzajami trucizn. Wybiera jedną i energicznie podchodzi do unieruchomionego stwora. Odkorkowuje fiolkę i wylewa substancję prosto do koszmarnej gęby poczwary. Reakcja jest natychmiastowa. Skóra potwora twardnieje niczym skorupa i zaczyna pękać. Czarna z Rudą odsuwają się robiąc miejsce Białej. Ta podchodzi ze swoim sztyletem i spogląda na bestię. Nagle pośrodku jej piersi pojawia się ciepłe, pomarańczowe światło. Jest pełne miłości i otuchy, przepływa do ramienia kobiety i spływa do kryształowej rękojeści sztyletu. Biała unosi go wysoko nad głowę i gwałtownie uderza nim pomiędzy nietoperzowe uszy stworka. Ten rozpada się na kawałeczki uwalniając mnie ze swojego środka.
Leżę bezsilna na spękanej ziemi. Jestem zupełnie naga. Trzy kobiety klękają przy mnie. Każda tuli mnie przez chwilę do swojej piersi, każda oddaje mi część siebie, bym mogła szybciej złożyć się w całość. Wstaję znów silna, pełna energii i woli walki. Brązowe bujne włosy opadają mi na ramiona. Tworzę sobie przyjemne puszyste futro, otulające tors i kończące się przed kolanami. Mam w nim pełną swobodę ruchu, mogę biegać, skakać, wspinać się bez obaw. Spoglądam na kobiety moimi czarnymi, pozbawionymi białek oczami, przypominającymi dwie otchłanie. 
Jestem im niezmiernie wdzięczna. Kocham je. Są przy mnie. Wspierają mnie. Troszczą się. Zawsze będą. 
Ale nie pomogą mi z robactwem. Z nim muszę uporać się sama. Prostuję z trzaskiem swoje palce. Każdy z nich zakończony jest czarnym pazurem, niebezpiecznie ostrym, lekko zakrzywionym. Robactwo przysiadło zaniepokojone na sąsiednim głazie. Płoszę je potężnym rykiem, ciemna chmara wzbija się w powietrze, chaotycznie i głupio wpada w moje pazury. Przepołowione pancerzyki upadają bez życia. Części udaje się uciec, wrócą kiedyś z nowymi siłami. Ale teraz mogę zająć się sobą.
Wbijam bose stopy w ziemię, ręce wyciągam wysoko do nieba. Energia świata gromadzi się we mnie, jest do mojej dyspozycji. Pobieram również resztki życia z robactwa. Przywracam dookoła siebie dżunglę, moją krainę, mój dom. Wszystko rośnie błyskawicznie, po chwili nie ma śladu po spękanej pustyni. Wszystko jest zielone, soczyste, pełne radości. Padam wykończona. Walkirie podnoszą moje bezwładne ciało i zanoszą w bezpieczne miejsce wśród korzeni wielkiego drzewa. Całują mnie delikatnie w czoło i odchodzą do swoich pęknięć w niebie. Każda bez problemów przenosi się do swojego świata. Muszą zmagać się ze swoimi podłymi robakami. Ale wiedzą, że przy każdym problemie czy załamaniu, przybędę im pomóc. 
Gdy zatrzaskują się za nimi szczeliny światów, w mojej dżungli spada deszcz. Słychać głębokie westchnienie lasu, drzewa wyciągają liście po życiodajną wodę. Zasypiam spokojna.

3 komentarze:

  1. Pomogłam zabić potwora. Brawo ja! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Walkirie jeździły na małych tłustych kucykach! Gdzie nasze małe, tłuste kucyki? D:
    P.S. Potwór przypomina mi skrzyżowanie Zgredka z Obcym <3

    OdpowiedzUsuń
  3. SERIO czytałam z zainteresowaniem mocno!
    Chciałabym! W sensie tak wyglądać :D

    OdpowiedzUsuń