piątek, 13 marca 2015

Gniew kobiety cz. 1

Pojawił się nagle, zupełnie niespodziewanie.
Wyłonił się z tłumu, z masy bez wyrazu. Z wrodzonym wdziękiem, perfidną pewnością, łobuzerskim uśmiechem. O mało imponującej posturze, natomiast z odurzającą charyzmą, wewnętrznym blaskiem, zniewalającym zapachu. Z kuszącą tajemnicą, czającą się w głębi jego oczu.
Ona na nikogo nie czekała. Była szczęśliwa w swojej samotności, stabilna w sztucznym bezpieczeństwie, nie zamierzała wpadać w otchłanie emocji. Silna i dumna, niezachwianie trzymała się wypracowanych zachowań, gnębiła słabości ukryta za maskami, których do końca nie rozumiała. Nie była na niego przygotowana.
Schwytał ją spojrzeniem. Usidlił uśmiechem. Zamknął w uścisku ramion. Pocałunkiem odebrał chęć ucieczki. 
Fascynacja. Inspiracja. Ciekawość. Niezaspokojone pożądanie. Rozkosze rozmów. Drażniące niedopowiedzenia. Zaskakujące podobieństwa. Niegasnące uśmiechy. 
Zatraciła się. Chciała być tylko bliżej i bliżej. Tylko z nim i tylko dla niego. Znać go najlepiej. Niczym szalony naukowiec, badała jego złożony charakter. Rozkładała go na czynniki pierwsze, zachwycała się każdą cząstką. Był nieskończony, nieskazitelny, pełen piękna i przyjemnego szaleństwa. Czasami miała wrażenie, że nie jest jedną osobą, ale skupiskiem niezwykłych charakterów. Zaskakiwał, kusił, nęcił, koił jej obawy i strachy miękkimi słówkami. Zafascynowana brała wszystko co jej dawał.
Pokazał jej tatuaże. Piękne, kolorowe, wykonane z mistrzowską precyzją zwierzęta, poruszające się drapieżnie wraz z ruchem jego mięśni. Pióra, łuski, sierść – wszystko lśniące, zachwycające i dające złudzenie realności. Godzinami wpatrywała się w jego artystyczne ciało, bez oporu dawała się wciągać w iluzję. 
Stał się jej marzeniem. Oddechem, bez którego nie mogła żyć. Magią, której szukała w niezadowalającej rzeczywistości.
Przestała czuć się sobą. Pragnęła być nim. Chciała zespolić się z jego różnorodnymi cząstkami. Chciała żyć wśród jego tatuaży. 
Nie miała pojęcia, co on myślał o niej. Czy cokolwiek do niej czuł. Nie interesowało jej to. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby zrobić jej krzywdę. Że mógłby ją odtrącić. Stracić zainteresowanie. Porzucić. A jeśli był przy niej, niczego więcej nie było jej trzeba.
Przywiązała go do krzesła. Dłonie skrępowała długą liną, którą podwiesiła wysoko. Jego ręce luźno unosiły mu się nad głową. Był spokojny, zrównoważony, iskierki błyszczały zawadiacko w jego cudownych oczach, spodziewał się kolejnej zabawy, przyjemności, bliskości. Nie docenił jej fantazji ani determinacji. Ogromu jej miłości.
Zdziwił się na widok noża. Czyste, stalowe ostrze lśniło zimnym blaskiem. Skrzywił się, gdy wbiła mu ostry czubek narzędzia w nadgarstek. Zasyczał przeciągle, gdy pociągnęła rozcięcie po wewnętrznej stronie jego ręki. Krew zaczęła płynąć leniwie. Przy drugiej ręce krzyczał ze złości. Nóż przecinał jego tatuaże, rozdzielał nie tylko jego skórę, ale i ciała jego zwierząt. Połączyła rany rąk krwawą linią na wysokości obojczyka. Przy pociągnięciu noża w dół, pośrodku klatki piersiowej, prosto aż do pępka, nie odezwał się ani słowem. Patrzył jej w oczy z zawziętością i nienawiścią, na którą nie zasługiwała. Rozumiał jej działanie, a mimo to odrzucał jej uczucia, nie chciał ich, dawał do zrozumienia, że ona jest dla niego niewystarczająca. Usiadła mu na kolanach, oplotła jego tors nogami. Patrzyła na niego otumaniona miłością, nieświadoma odrzucenia. Przytuliła się do niego, wpasowała się w jego rany, przyłożyła swoje ręce do jego poranionych. Rozkoszowała się zapachem jego krwi i bliskością jego wnętrza. Zanurzała się głębiej i głębiej, ciało zaczęło wnikać w ciało, dusze zbliżały się do siebie coraz bardziej.
Zwierzęta na jego skórze poruszyły się. Samoistnie, bez jego udziału i nie były już tylko iluzją. Kruk wytatuowany na jego barku i szyi, oderwał głowę od jego ciała, wyrwał swoje skrzydła i zaatakował jej twarz. Dzióbiąc, dłubiąc, szarpiąc. Zaskoczona, nie miała jak się bronić, a za nic nie chciała odsunąć się od swojego ukochanego. Płaty skóry zwisały jej z policzków. Do kruka dołączył potężny tygrys i wgryzł jej się w ramię. Szarpnięciem łba oderwał ją od niego. Z nieprzyjemnym mlaśnięciem ona odkleiła się od jego wnętrza, od rany, która miała ich zespolić. Trzymała mocno rękami, ale zaatakowały ją jego węże, jaszczurki, a nawet słodkie koliberki, które tak uwielbiała. Pokonana spadła z jego kolan. Błagała o litość, przepraszała za swoją bezczelność i miłość. Tłumaczyła, że nie chciała zniszczyć jego niezależności, nie chciała go odebrać światu. Jedyne czego pragnęła to być jego częścią, choćby nic nieznaczącą. Być obecną w jego życiu, nawet jeśli ignorowałby ją nieustannie. Pomagać mu i pocieszać, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Zrezygnowała dla niego ze swojej siły, stabilizacji i szacunku do samej siebie. 
Myszy wyzwoliły mu ręce z więzów. Wstał z krzesła pełen pogardy i wstrętu. Kopnął ją od niechcenia, przewracając na plecy. Widziała, jak zadana przez nią rana się zasklepia, jak znów pojawiają się całe tatuaże, piękne i hipnotyzujące. A potem na jej twarz znów opadł kruk i wbił jej dziób prosto w oko, szarpał i wyłupił je. Zajadał się kawałkami jej twarzy, tak jak tygrys obżerał się resztą jej ciała. On patrzył bezlitośnie, niewzruszony jej udręką. W końcu znudzony, odwołał swoje pupile, które wchłonęły się w jego skórę. Poruszył zmysłowo ramionami, rozluźnił napięte mięśnie, odwrócił się od niej i odszedł. Jej truchło, poszarpane resztki, zbeszczeszczone ego, leżało niechciane na podłodze. Dookoła unosił się smród krwi, zwierząt i gnijącego trupa. Umierając, patrzyła jedynym ocalałym okiem, jak jej miłość odchodzi. Jak ją porzuca.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz