Budzę się zmęczona.
Przestraszona, zgnębiona, zagubiona.
Wyciągam spod poduszki książkę i tulę do niej twarz.
Wciągam jej zapach.
Dotykam jej stronic.
Uspokajam oddech.
Zwłoki, odcięte kończyny, pokrzywione ciała.
Potwory, monstra, niegościnne światy.
Spycham sny w głąb świadomości.
Wstaję i idę do łazienki.
Obrzydzenie ściska mi trzewia.
Bakterie, wydzieliny, smród.
Szoruję się mocno.
Skóra się łuszczy, włosy wypadają.
Umieram w każdej chwili.
Woda spływa po twarzy.
Oddech staje się znośny.
Wbijam paznokcie w ciało, ból dodaje otuchy.
Ruszam do kuchni.
Herbata i proste śniadanie.
Proste czynności przywracają równowagę.
Przeżuwanie.
Staram się nie myśleć o chemicznym procesie, jaki rozpoczęłam kęsem kanapki.
Ani o tym, że będę musiała to wydalić.
Wracam do pokoju.
Otwieram szafę.
Staram się ubrać.
Moje ciało jest blade i miękkie.
Obrzydliwe.
I bezbronne.
Zaciskam zęby.
Tak bardzo pragnę być w czymś innym.
W ciele umięśnionym, okrytym futrem, złączonym z naturą.
Oddycham głęboko.
Panicznie szukam kontroli.
Boję się własnej głowy.
Wychodzę z mieszkania.
Poranne powietrze, ćwierkające ptaki, słońce w liściach drzew.
Najgorsze już za mną.
Intrygujące. Czy chciałabyś być... niedźwiedziem?
OdpowiedzUsuńPewnie! Całą zimie spać, najlepiej na świecie :D
Usuń